Od czego zacząć?!

Myśli kłębią się w głowie, frustracja narasta, ręce drżą, serce kołacze, łzy cisną się do oczu.

Kolki, wysypka, prężenie, ulewanie, gazy, dokarmianie…

Pępek dziwnie pachnie, oczka zaropiałe, skóra się łuszczy…

Wypluwa smoczek, ciągle jest na rękach, po nocach nie śpi…

Zapewne to refluks. Albo nietolerancja laktozy. Albo kryzys laktacyjny. I z pewnością alergia. Złe mleko, zła dieta matki, złe wędzidełko i skok rozwojowy. Nie wspominając o przedwczesnym ząbkowaniu!

Najlepszy specjalista

Najlepiej skonsultować się ze specjalistą!

Pediatra, położna, neonatolog, fizjoterapeuta, osteopata, neurologopeda, gastroenterolog, alergolog, doradca laktacyjny, dermatolog, kardiolog, doradca chustonoszenia, ortopeda od bioderek.

Na dietetyka na razie nie starcza czasu, jest w planach na później.

W międzyczasie konsultacja telefoniczna z 3 koleżankami, szybkie pytanko na FB i dobre rady od babci.

Dla pewności jeszcze wizyta w aptece: spośród 1000 specyfików zawsze znajdzie się cudowny lek.

Obowiązkowa wizyta u ginekologa po porodzie i, w ramach wczesnej rehabilitacji,  fizjoterapeuta uroginekologiczny.

Kogoś pominęłam?

Zapewne, ale w pierwszych 4-6 tygodniach po porodzie ta skromna lista specjalistów powinna wystarczyć. 

Potem jeszcze można odwiedzić: okulistę, chirurga, laryngologa, neurologa.

Kim jest noworodek?

Noworodek to zagadka (dla większości).

Nie ma historii choroby, wywiadu, zdjęcia w paszporcie (na razie).

Burzy misternie zaplanowany plan, nie wpasowuje się w realia rodziny, nie rozumie, co się do niego mówi, sam się nie przemieszcza, ale generuje stosy prania i zajmuje nieadekwatnie dużo powierzchni w domu (łóżeczko, fotelik, wózek, bujaczek, komoda), samemu mając niecałe pół metra kwadratowego powierzchni ciała (u noworodków to ok. 0,2 – 0,3 metra kwadratowego!).

I głośno domaga się zrozumienia.

No właśnie.

Zrozumienia.

Noworodka się nie rozumie. Noworodka się zawija w ciasny kokon, zatyka buzię smoczkiem i oddaje do noszenia babci.

A samemu w tym czasie organizuje się szlak atrakcji wraz z transportem pod tytułem:

Szukam kogoś, kto mi pomoże!!!

Kolejność przypadkowa…

I tym sposobem na pierwszy rzut osteopata leczy kolki. 

Kolkę dobrze widać i, o czym wszyscy wiemy, słychać. Na kolkę nie ma jednego, skutecznego lekarstwa.

Pomaga tylko osteopata, rady koleżanki, babcia i kropelki. Kropelki takie amerykańskie. I bakterie. I syropek.

I lek na trawienie laktozy. Bo wiadomo: nietolerancja laktozy czyha na każde dziecko!

A jak babcia i koleżanka nie pomogą, to na pewno płacze z głodu. 

Pediatra i położna sugerują dokarmianie czymkolwiek, doradca laktacyjny coś tam gada o skutecznym przystawianiu do piersi, neonatolog każe odstawić od piersi, bo żółtaczka. I karmić mlekiem sztucznym. Innym, niż zalecili położna i pediatra.

Na szczęście gastroenterolog i alergolog się ze sobą zgadzają: koniecznie trzeba zmienić mieszankę, bo ta od neonatologa jest zła. A mama ma jeść ryż z marchewką. Tylko ostrożnie! A nóż będą zanieczyszczone laktozą?

I przystawiać do piersi.

– „Jak to neonatolog zabroniła?! A tak …. żółtaczka…

Ale dalej jeść ryż z marchewką. A mleko odciągać i wylewać. Bo, wie Pani, te alergeny przenikające do mleka… „

Dla uspokojenia koleżanki mówią, że nie ma diety matki karmiącej, mówią: jedz wszystko, ale oprócz cytrusów, ryb, orzechów, truskawek. I wiadomo: bez glutenu, bez mleka i bez jajek. A resztę już możesz jeść. Babcia mówi, że jeszcze nie wolno potraw wzdymających. Za to schabowy na wzmocnienie po porodzie będzie w sam raz.

A przy okazji, jak to dziecko tak płacze, to trzeba iść do neurologa. Tam okaże się, że należy zrobić USG. Głowy.

Bo USG brzucha zaleci gastroenterolog. Ale wizyta u gastroenterologa jest po wizycie u neurologa. Więc nie udaje się umówić na USG jednego dnia. Co innego USG bioderek. To zrobimy potem.

Jeszcze tylko pobranie badań, bo żółtaczka nie schodzi.

-„Dalej nie przystawiać do piersi! Karmić butelką! Tyle, ile dziecko wypije, bo nie przybiera na wadze!”

Położna przyjdzie i zważy. I zaleci scieranie pleśniawek. I zakrapianie noska wodą morską. Bo tak.

Kolki się leczą pod czujnym okiem osteopaty, ale dla pewności jeszcze trzeba konsultacji neurologopedy. Neurologopeda zaleca wizytę u fizjoterapeuty, który zadba o symetrię i podpory. Ale w trakcie pracy z dzieckiem fizjoterapeuta zauważa siniejące usteczka, więc pędem do kardiologa. Na Echo serca. Będzie 3 dni po Usg brzucha, akurat w dniu wizyty u dermatologa, bo pomimo zmiany mleka na mieszankę elementarną, skóra na policzkach jest szorstka. 

To na pewno od złej diety mamy. Mama musi przestać jeść ryż i marchewkę. Nic nie jeść. Pić wodę, 4 litry. Na lepszą laktację. Tę, której już praktycznie nie ma, bo dziecko odrzuciło pierś. 

Zapewne z powodu refluksu ukrytego. Znowu kłania się wizyta u gastroenterologa.

A wędzidełko? Po kontrolnej wizycie u neurologopedy trzeba podciąć. 

A poza tym to tylko skok rozwojowy. I kryzys laktacyjny. 

Cóż z tego, że mama już nie przystawia do piersi? Jeśli tyle osób na grupach rodzicielskich w mediach społecznościowych o tym mówi, to może i jest kryzys laktacyjny podczas karmienia dziecka wyłącznie mieszanką? Doradca laktacyjny powinien się tym zająć. 

Nad wszystkim czuwa pediatra:

-„Dziecko zdrowe, przebadane wzdłuż i wszerz, a Pani nie karmi piersią?! Cóż za wyrodna matka! Dziecko płacze? I cóż, że płacze? Ma kolki, to płacze! Jak by Pani karmiła piersią i nic nie jadła, to by nie było kolek! Jak dalej będzie tak płakało, to przepukliny dostanie! I wtedy do chirurga trzeba będzie pójść!

Ulewa? Bo przekarmione. Kto to słyszał tyle mleka podawać! I cuduje pani z tym wędzidełkiem. Ja tu nic nie widzę. Nie ma co podcinać!”

Droga. Wiedza. Rozsądek.

Czego brakuje w tym opisie?

Drogowskazu i koordynacji.

Wiedzy.

Rozsądku.

Kto ma rację? Może rodzice?

To, że rodzice się martwią, jest oczywiste. 

Nie znają Klasyfikacji Chorób, więc dla nich objaw jest jednoznaczny z chorobą.

Opiekunowie mają wręcz nieograniczony dostęp do informacji w internecie. Pytają w aptece. Poszukują specjalistów, do których dostęp jest szybki i nie wymaga skierowania. Taka pomoc doraźna, tu i teraz. Żeby na chwilę zająć czymś myśli i mieć poczucie, że coś już się dzieje. 

Ale to złudna nadzieja. W perspektywie czasu okazuje się, że każdy specjalista dodaje coś od siebie, a kłopoty dziecka (i rodziców) nadal się nie kończą.

Dlaczego?

Ponieważ nikt nad tym nie panuje. Koordynatorami są sami rodzice. Sami wyszukują choroby, poszukują specjalistów i decydują, do kogo się zgłoszą. Sami wybierają najlepsze spośród 1000 rad i zaleceń, sami oceniają efekty, sami decydują o zasadności terapii i jej skutkach. Kolejni specjaliści wydają swoje opinie i zalecenia, które często są sprzeczne. A rodzice szukają dalej. 

Czy w takim razie całą winę należy zrzucić na rodziców?

Kto ma rację? Może specjaliści?

A może to środowisko specjalistów nie jest spójne?

Może zawodzi współpraca pomiędzy poszczególnymi osobami? Może brak otwartości i wsłuchania się w potrzeby rodzica? Może zajmujemy się chorobą, a nie pacjentem? Może nie akceptujemy zdania innych grup zawodowych? Może nie aktualizujemy swojej wiedzy? 

Zapomnieliśmy o nim…

A pamiętajmy, że pośrodku całego tego ambarasu jest dziecko. Malutkie dziecko. Noworodek. Niczemu winny, ze swoimi potrzebami, oczekujący ciepła i zrozumienia. 

Zapomnieliśmy o nim, prawda?

W całej tej dyskusji dolegliwościach i specjalistach on, sprawca całego zamieszania, nadal płacze sobie w kącie, zawinięty w kokon, ze smoczkiem w buzi, w ramionach bezsilnej babci.

I dopóki nie podejdziemy do sprawy rozsądnie, kolejne rzesze rodziców będą wędrowali od specjalisty do specjalisty szukając ukojenia dla siebie i dziecka.

Drodzy Rodzice!

Dopóki nie znajdziecie Koordynatora, nadal będziecie błądzili jak we mgle!

Koordynator to specjalista, nie rodzic. Osoba, której ufacie. Człowiek z wykształceniem medycznym, który aktualizuje swoją wiedzę i nie boi się współpracy pomiędzy specjalistami. Która potrafi czytać ze zrozumieniem zalecenia i koordynować je tak, abyście jak najmniej czasu spędzali w samochodzie i kolejkach, a jak najwięcej ze swoim dzieckiem w domu. Osoba, która dokładnie wyjaśni zawiłe słownictwo z kart informacyjnych. Która zdecyduje, jaki rodzaj pomocy jest Wam akurat w tym momencie potrzebny. 

Pozwólcie, że na koniec przytoczę cytat Janiny Bąk, z książki „Statystycznie rzecz biorąc”:

„Dla mnie naukowy sposób myślenia o świecie oznacza, że nigdy nie jest się niczego stuprocentowo pewnym.

Nauka zaczyna się od wątpliwości i one tak naprawdę nigdy się nie kończą. To dobrze, że możemy otwarcie dyskutować o tym, że nasze metody mogą być obarczone błędem, a także szukać rozwiązań tego problemu. To dobrze, że wciąż weryfikujemy to, co wiemy, i nigdy nie jesteśmy pewni. To nawyk, który powinniśmy w sobie wyrobić i pielęgnować go niczym rzeżuchę, którą w podstawówce własnoręcznie zasadziliśmy na wacie. Zwłaszcza że gdy stracimy czujność, to możemy wpaść w pułapkę szarlatanów, takich trochę współczesnych alchemików – takich, którzy już nie zmieniają ołowiu w złoto, ale zamieniają czysty, rodzicielski strach w wiadra złotych monet.”

Kurtyna.

Korzystałam z:

  1. Definicja lęku: https://pl.wikipedia.org/wiki/Lęk
  2. Obliczanie powierzchni ciała (Body Surface Area (BSA)) http://www.medcalc.com/body.html
  3. Janina Bąk „Statystycznie Rzecz Biorąc czyli ile trzeba zjeść czekolady, żeby dostać Nobla.”
  4. Materiały z konferencji: https://foo.edu.pl/prolacta/  M. Nehring-Gugulska: Alergia, refluks czy nieprawidłowe karmienie- jak nie dać się zakręcić?

Zobacz również:

  1. KŁOPOTY BORYSA https://klubdlamam.pl/klopoty-borysa/

Może Ci się spodobać

Zostaw komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.